poniedziałek, 6 października 2014

Boże, za kogo Ty mnie masz?!

Chciałbym aby moja droga przez życie była szeroką, gładką autostradą. Niestety dość często przypomina raczej wyboistą i krętą ścieżkę, biegnącą przez środek ciemnego lasu. Czasem mam wrażenie, że już nie dam rady, że potknę się o jakiś wystający korzeń i upadnę. Pewnie by tak się stało, gdyby nie stary, sękaty kij Słowa Bożego, o który się podpieram. Droga przez życie nie raz wydaje się zbyt stroma i nie do przebycia, ale wbrew pozorom nasze ciało i dusza są zaprojektowane właśnie do pokonania tego, a nie innego szlaku.

Można to ująć inaczej - droga, którą idziesz, została wytyczona specjalnie dla Ciebie i nazywa się traktem Jana Kowalskiego bądź Alejami Kasi Nowak. Jak mówią Anglicy: "It's got your name on it!"

Tam gdzie była dzicz i puszcza, Bóg maczetą utorował Ci drogę. Wykarczował las, utwardził nawierzchnię, wylał beton i zaprosił w podróż.

Masz w sobie tyle mocy, paliwa, wiary i siły by ten dystans pokonać. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. A jeżeli ich nabierasz, to znaczy, że Zły zaczyna kombinować.

Przebyć drogę przez życie i nie zabłądzić to sztuka, ale sztuka wykonalna. Na szczęście nie musimy tego dokonać sami, w pojedynkę. Zostaliśmy wyposażeni w GPS w postaci Pisma Świętego. Nie musimy się martwić o aktualizację map, bo te w tym przypadku nigdy się nie zmieniają.

Na swej trasie znajdziemy mnóstwo "zajazdów"i "serwisów", na których odpoczniemy i nabierzemy sił. Ich sieć jest dobrze rozwinięta. Możemy się pokrzepić Mszą Świętą, sakramentami, modlitwą, rekolekcjami, dobrą radą, czy rozmową z mądrzejszymi od nas. Menu jest niezwykle bogate i z głodu nie umrzemy.

Jeżeli zechce nam się pić, Jezus stojący na poboczu poda nam bidon z wodą święconą ;)
Teraz już sobie żartuję, ale mówiąc poważnie - Bóg dokonał dokładnego pomiaru krzyża, który włożył na Twoje barki. Zważył go oraz pooglądał z każdej strony. Twój krzyż musiał przejść wszystkie rygorystyczne testy aby otrzymać akceptację Wszechmogącego. Bóg podpisał z Tobą umowę sprzedażową i nie podjął by tego ryzyka, gdyby nie był całkowicie pewny, że Jego produkt idealnie do Ciebie pasuje.

Jeśli rozglądając się dookoła i porównując swój los do innych, stwierdzasz "że ty masz gorzej", jeśli innym sprzyja szczęście, a Ty borykasz się z chorobami, problemami, to ja chylę przed Tobą czoło. Jeżeli los Cię nieustannie doświadcza, rzuca Ci kłody pod nogi i ciągle musisz walczyć z przeciwnościami, to dla mnie to oznacza, że jesteś kimś wyjątkowym.

Skąd to wiem?
Od Boga.

Jeśli Twoja droga jest najeżona kaleczącymi stopy kamieniami, to jesteś Twardziel i należy Ci się szacunek.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli - Twardzielem nie czyni Cię to, jak radzisz sobie z problemami, tylko sam fakt, że te problemy występują. Fajnie, nie? Twardzielem się po prostu trzeba urodzić :)

Według księdza Pawlukiewicza prawdziwy facet nie musi robić nic, ażeby ujawnić swoje męstwo. Wystarczy, że stoi i oddycha, i wszyscy dookoła czują jego siłę.

Coś w tym jest.

To tak jak Bóg ukochał nas do końca i już nas zbawił. Nic tego nie zmieni. Nie ważne, czy my się poprawimy czy po grób będziemy grzeszyć. Miłości Boga do nas nic nie jest w stanie zmienić. Oczywiście nie jest to ani przyzwolenie na grzech, ani jego usprawiedliwienie.

W swej tezie powołuje się na ideę krzyża wyciosanego na miarę. Bóg nie zsyła nam problemu jeśli nie jest przekonany, że my sobie z nim poradzimy.

Ktoś może spytać: "No dobrze, a co w takim razie z samobójcami?"

Otóż samobójcy też są twardzielami, ale Twardzielami Upadłymi, którzy dali się przekonać Złemu, że nie podołają. Szatan nieustannie próbuje nam wmówić, że ten nasz krzyż to waży więcej niż waży, a my mamy mniej siły niż mamy. Nie dajcie się zwieść.

Mamy w sobie wszelką siłę do walki. Zostaliśmy należycie wyposażeni i nic nam tego nie odbierze. Jeśli spadł na Ciebie ogromny ciężar trosk i zmartwień, to jest dowód na to, że posiadasz niewyobrażalne pokłady sił, aby ów ciężar unieść. Jesteś STRONGMANEM i szczęściarzem! Tak, szczęściarzem! Większy krzyż jest przywilejem, jaki tylko nieliczni otrzymują od Ojca.

Ok, to teraz ktoś może powiedzieć: "Ale ja mam w nosie takie coś. Ja nie chcę być twardzielem i szarpać się z życiem."

No cóż, na to nie mamy wpływu. Krzyż zostaje nam przydzielony z urzędu i reklamacje nie są uwzględniane. Sprawiedliwość boska nijak się ma do sprawiedliwości społecznej, a my stoimy przed takim wyborem: albo wiecznie będziemy się porównywać z innymi i narzekać, że inni mają lepiej, albo wybierzemy drogę pokory i postaramy się jak najlepiej przebyć tą fascynującą podróż naszego ziemskiego życia.

Ja wybieram druga opcję!

poniedziałek, 22 września 2014

Najlepszy rozwojowy cytat na świecie!

Jak już nie raz wspominałem, bardzo często słucham wielu nagrań różnych mądrych ludzi na internecie. Zazwyczaj nie mam czasu aby się wygodnie rozsiąść w fotelu i skupić jedynie na ich treści, tak więc najczęściej wygląda to tak, że komputer stoi na blacie lub stole, a ja chłonąc te wszystkie nabożne mądrości, obieram ziemniaki albo szoruję gary. Dwa w jednym. Mojej żonie nie bardzo się ten mój zwyczaj podoba, gdyż twierdzi, że przez to laptop jest wiecznie czymś upaćkany. Niestety muszę jej przyznać rację ;)

Jakiś czas temu, gdy przyszedłem z pracy, jak zwykle puściłem mojego przyjaciela You Tuba i odpaliłem konferencję Adama Szustaka. Adaś zaczął prawić swe morały, a ja myć zaschniętą patelnię.
No cóż, taki już podział ról.
W pewnym momencie patelnia wyleciała mi z ręki, gdyż usłyszałem moim zdaniem największą mądrość o rozwoju osobistym ever! Totalnie mnie zamurowało!

Cytuję: "Lenistwo jest brakiem kochania. Jedynym wyjściem z lenistwa jest motywowanie się miłością."

A jak to bywa z największymi mądrościami, po głębszym zastanowieniu, wydają się one być oczywistymi banałami. Czemu więc na co dzień o tym zapominamy?

Szustak twierdzi, że samodoskonalenie może się udać tylko wtedy, jeżeli jego celem jest pomoc innym. Każde inne jest skazane na porażkę. Jedynie chęć pomocy może sprawić, iż wytrwamy w dążeniu do celu.
Czyż może być lepsza motywacja?

Pragnienie niesienia pomocy dodaje nam skrzydeł. Przenosi nas na inny poziom. Pomaga pracować ponad siły. Jeżeli piszesz książkę, nie myśl o zyskach ze sprzedaży, lecz o tym jak jej treść wpłynie na czytelników. Jeżeli studiujesz psychologię, bądź medycynę, wyobrażaj sobie jak możesz wpływać na swoich pacjentów. Jeśli szlifujesz kondycję fizyczną, pomyśl, że dzięki temu będziesz mógł grać w piłkę z synem, jeździć na rowerze z córką. Twoją sprawnością będziesz mógł służyć swojej rodzinie.

Miłość to potężna moc. Jeżeli jej doświadczamy, jesteśmy w stanie nie spać, nie jeść i robić niewiarygodne rzeczy. Czyż, jest coś cudowniejszego od całkowitego zaangażowania w sprawę? Od oddania siebie całego?

Świadomość niesienia pomocy jest największą zapłatą. To najczystsza forma słodyczy. Jej esencja jest zawarta w uśmiechu, spojrzeniu pełnym wdzięczności, uścisku i magicznym słowie "dziękuję".

Pomagając innym, pomagamy samym sobie. To najkrótsza droga do świętości i rozwoju osobistego. Przecież na tej bezgotówkowej transakcji bardziej korzysta ten co daje, a nie ten co bierze. Dawać znaczy brać zwielokrotnione. Na pewno nie raz bezinteresownie komuś pomogliście. Pamiętacie to uczucie? Tą dumę, która Was rozpierała? Czy nie wspaniale by było doświadczać tego częściej?

Nie mam zamiaru Was katować zbyt długim postem, tak więc na tym zakończę. Może i jestem wariatem, ale wydrukowałem sobie te dwa proste, a zarazem genialne zdania ojca Adama i powiesiłem na lodówce aby codziennie rano przypominały mi tą cenną prawdę i chroniły przed autodestrukcyjnym egoizmem.

Pozdrawiam!

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Jesteś oskarżony! cz.2

Oczywiste i niezaprzeczalne jest, że Szatan nas oskarża. Świadczy o tym Biblia. w Apokalipsie Św. Jana czytamy, że "Zły braci naszych dniem i nocą oskarża przed Bogiem naszym". Dniem i nocą. Nieprzerwanie. Bez chwili wytchnienia. Zapalczywie i nienawistnie. Można jednak z nim walczyć. Można z nim wygrać i uzyskać uniewinnienie. W tym artykule przeczytacie jak należy to zrobić.


Zły działa na wielu frontach i przypuszcza atak z różnych stron (czasem jednocześnie). Nie marnuje żadnej szansy, żeby nam zaszkodzić. Mniej więcej wygląda to tak:


Oskarża Boga przed nami

Zły konsekwentnie wykorzystuje wszystkie nasze niepowodzenia, wypadki, porażki, nieszczęścia oraz tragedię aby udowodnić nam, że Bóg nas nie kocha i o nas nie dba. Ilu ludzi odwróciło się od Boga po śmierci bliskiej osoby, bądź wypadku, którego następstwem było trwałe kalectwo? Demony na tym polu zbierają ogromne żniwo. Niestety nie wielu ludzi odnajduje w sobie tyle siły, aby tak jak Hiob, pomimo traumatycznych przeżyć, dać opór diabelskiej manipulacji i pozostać w wierze. Jest to rzeczywiście trudne i wymaga czasu.


Często jednak, niczym małe dzieci, obrażamy się na Boga, gdy nie chce nam czegoś dać. Modlimy się o tą wymarzoną pracę od dawna i ciągle odrzucają nasze CV. Śnimy o pięknym domu z podjazdem i garażem, ale wciąż nie udaje nam się zebrać dostatecznej ilości środków finansowych. Ile żon dzień w dzień modli się, żeby ich mąż przestał pić i nic? Mąż wraca do domu naprany jak helikopter i jeszcze na dodatek robi awanturę. W takiej chwili wkracza Szatan i szepcze: "Widzisz, Bóg Cię nie kocha. Gdyby Cie kochał to Twój mąż już dawno by chodził trzeźwy. Bogu na Tobie nie zależy. Gdyby zależało, już dawno miałbyś ta pracę, ten dom".

Dlaczego Bóg nie spełnia tak wielu naszych próśb?

Jeżeli nasze modlitwy nie znajdują odzewu, to albo ich spełnienie nie przyniosłoby nic dobrego, albo nie nadszedł jeszcze odpowiedni czas na to.
Pewnie słyszeliście o tym, że Pan Bóg każe spełniając marzenia.
A jeśli pięcioletnie dziecko tupie nogami i drze się wniebogłosy, bo chce pobawić się zapalniczką, która leży gdzieś na półce poza zasięgiem jego małych rączek, to co robi odpowiedzialny rodzic? Oczywiście nie spełnia tej prośby, bo wie doskonale czym to grozi.
My jesteśmy jak te dzieci. Często marzymy o rzeczach, które nie przyniosą nam nic dobrego i Bóg o tym wie.
Jeżeli zmęczona życiem żona alkoholika pada na kolana i zanosi swe modły do Boga o trzeźwość męża, jeśli Bóg w swej łaskawości wysłucha jej błagań i zdejmie z tego mężczyzny jarzmo nałogu, to co najprawdopodobniej się stanie? Zadowolona kobieta już nie będzie klękać i modlić się, bo już dostanie to, czego chciała. Bóg nie chce do tego dopuścić, gdyz najbardziej zależy Mu na jej sercu. Dla wielu z nas Bóg jest potrzebny jedynie do spełniania próśb. Nasza wiara jest interesowna. Nie pragniemy Boga samego, lecz Jego darów i tacy ludzie właśnie tych darów nie otrzymują.


Oskarża innych przed nami

Niejednokrotnie pewnie byłeś świadkiem sytuacji, gdy w wyniku awantury często bliscy sobie ludzie tracili kontakt na lata. Gdy pokłócimy się z kimś, Demon zakłada nam na oczy okulary nienawiści, gniewu oraz bólu i nie potrafimy wtedy spojrzeć na daną osobę inaczej, jak tylko przez pryzmat tych negatywnych uczuć. Jeżeli nasz najlepszy przyjaciel wystawi nas do wiatru i bez słowa wyjaśnienia nie stawi się na umówione spotkanie, a potem od osób trzecich dowiesz się, że poszedł na piwo z typem, którego nie specjalnie darzysz sympatią, co wtedy będziesz czuł? Jakie epitety pod adresem przyjaciela wypełnią twoje myśli?


Na prawdę przykro patrzeć, gdy rodzeństwo kłóci się ze sobą o pieniądze, by następnie zerwać relacje na długi czas. Szatan triumfuje. Serce boli, gdy małżeństwo się rozpada ze względu na "różnicę charakteru", tylko dlatego, że zabrakło szczerej rozmowy i wyjaśnienia problemów, które podzieliły małżonków. Ileż to toksycznych matek i zatwardziałych ojców nie potrafi wybaczyć swoim nieposłusznym dzieciom?

Patrzymy na ludzi przez lepką i obrzydliwą błonę grzechu i zła, tracąc ostrość widzenia i możliwość dostrzeżenia pokładów miłości i dobra, które są w każdym człowieku.

Czy przyszło Ci kiedyś do głowy, że Twój ojciec pije przez Szatana? Czy pomyślałaś, że Twój mąż zdradził Cię, ponieważ zmanipulował nim Zły? A przecież to Szatan jest głównym sprawcą grzechu. Nie o to chodzi by usprawiedliwiać tego typu zachowania, lecz je tłumaczyć.


Oskarża nas przed nami

Demon jest perfidnym prowokatorem. Najpierw nakłania nas do popełnienia grzechu, by potem nam zarzucić , że jesteśmy nic nie wartymi grzesznikami. Znaleźliśmy się pod nieustannym ostrzałem zarzutów, po to, żebyśmy przypadkiem nie powstali i nie poszli dalej w swojej podróży do świętości.


Jak poznać, że demon cię załatwił?
Po dwóch rzeczach: jeżeli nie potrafisz sobie wybaczyć albo gdy nie jesteś w stanie siebie zaakceptować.

Jeśli przechodząc w pośpiechu zatłoczoną ulicą, minąłeś żebrzącego bezdomnego o błagalnym spojrzeniu i nie wrzuciłeś mu ani grosza, a potem cały dzień się o to obwiniałeś to nie miej złudzeń.

Szatan nam nie odpuści. Jeżeli mamy problem z samooceną, będzie dokładał wszelkich starań, ażeby nam wmówić, że nic nie jesteśmy warci. Wiele kobiet i dziewcząt słyszy ciągle jak mantrę: "jesteś gruba i brzydka, jesteś gruba i brzydka". W końcu zaczynają w to wierzyć i kończy się to anoreksją, bulimią, depresją, a czasem samobójstwem. Zły zawsze uderza w najczulszy punkt. Pierwotnym pragnieniem kobiety jest być piękną i podziwianą, dlatego Szatan zaraża płeć słabszą kompleksami, aby ją zniszczyć.


Jak zachowuje się oskarżany człowiek? Sam oskarża. To taka nasza taktyka obronna. gdy grupa niesfornych uczniów trafia na dywanik do pani dyrektor, bo wywinęli jakiś numer, to jak próbują się bronić? "To on! To ona! To nie ja, to on mi kazał! To on zaczął! To on mnie popchnął!"

Ludzie, którzy obwiniają innych, są poranieni i głęboko nieszczęśliwi. My natomiast nie potrafimy w ten sposób na nich spojrzeć. Zazwyczaj takie osoby są nie lubiane, nie akceptowane i przezywane czasem od najgorszych. Spróbuj sobie przypomnieć, czy w Twojej szkole nie było takich dzieci, czy w twojej pracy nie ma takich ludzi. Inni pracownicy się z nich śmieją, bo chodzą ciągle naburmuszeni i mają wiecznego "focha". Nie przyszło Ci na myśl, że Ci ludzie są nieszczęśliwi i będąc pod bolesnym demonicznym pręgierzem, nie potrafią wykrzesać z siebie radości? Oni potrzebują serdeczności, a nie kpin. Postaraj się podejść do nich z miłością, a zdziwisz się, że wcale nie są zepsuci do szpiku kości, że też potrafią się uśmiechnąć.

Oskarżenia Złego mają formę cichego podszeptu, który słyszymy w naszej głowie i któremu najczęściej przytakujemy w momencie wzburzenia emocjonalnego lub chwili smutku. Dlatego znany egzorcysta Piotr Glas mówi, że: "Tam gdzie jest radość, tam nie ma miejsca dla Szatana."


Jak można zareagować na atak złego ducha? Możliwości są dwie albo pójdziemy w perfekcjonizm, albo wybierzemy drogę pokory i miłosierdzia. 


Perfekcjonizm

Pragniemy usprawiedliwienia i uniewinnienia. Wielu szuka go na własna rękę. Wmawiają sobie, że jeśli osiągną doskonałość, to ten ciągle oskarżający ich podmiot nie będzie miał się do czego przyczepić i da im spokój. Ksiądz Pawlukiewicz zauważa, że tacy ludzie za boga uznają "idealne ułożenie danej sytuacji", zgodne z ich wyobrażeniami, które w rzeczywistości niemal nie występuje. Perfekcjoniści dążąc do niego, popadają w frustrację i wieczne niezadowolenie; żyją w nieustającym stresie i strachu. Są bardzo wyczerpani mentalnie i duchowo. To ludzie, którzy okłamują siebie samych, że nie potrzebują do niczego Boga.

Na czym polega ich zmęczenie? Co jest ich największym problemem? Otóż nie to, że grzeszą i popełniają błędy, lecz to, że stale kręcą się wokół własnej osoby. Są skupieni wyłącznie na sobie. Perfekcjoniści są jednocześnie egocentrykami. To zawsze idzie w parze. To tacy ludzie, którzy ciągle o sobie myślą, ale siebie nie lubią i karzą się, czasem surowo, za każde potknięcie.


Miłosierdzie i pokora

Kim jest człowiek pokorny? Otóż odnoszę wrażenie, że zdecydowana większość społeczeństwa mylnie definiuje pokorę. Nie polega ona na mówieniu, że "jestem beznadziejny, że nic nie potrafię i nic nie jestem wart". To nie jest pokora lecz pycha.

Ludzie pyszni dzielą się na dwie grupy: na tych, którzy uważają się za najwspanialszych i na tych, którzy uważają się za najgorszych. Obie te grupy rozmijają się z prawdą. Prawie nikt nie jest najgorszy lub najlepszy.

Człowiek pokorny natomiast żyje w prawdzie. Wie, że jest cudownym dzieckiem bożym, którego Bóg kocha i dla którego przygotował plan na życie i jednocześnie jest świadomy swych wad i słabości, nad którymi cierpliwie pracuje poprzez rozwój duchowy.

Tak jak perfekcjonizm i egocentryzm to syjamscy bracia, tak nie da się rozłączyć pokory i miłosierdzia. Ludzie pokorni są jednocześnie miłosierni, zarówno dla innych, jak i dla siebie. Oni lubią siebie, gdyż znają swoja prawdziwą wartość. Bóg poprzez Pismo mówi im, że są ważni i oni posłusznie się z tym zgadzają. To jest kwintesencja pokory. Jeżeli taki człowiek upadnie, zaraz powstanie. Otrzepie się z kurzu, pójdzie do spowiedzi, przeprosi kogo trzeba i dalej radośnie pójdzie przez życie, a nie będzie do końca tygodnia zadręczał się wyrzutami sumienia.

Nick Vujcic uważa, że "jeśli sami nie doświadczamy cudu, powinniśmy być cudem dla innych". W myśl tych słów powinniśmy przestać po raz milionowy analizować swoje grzechy oraz kontemplować swoje wady, i zastanowić się, co możemy zrobić dla ludzi, którzy żyją wokół nas. Może żona od lat mów, że chciałaby iść do teatru. Może syn pragnie pojechać na obóz, lub młodsza siostra namawia Cię na wycieczkę rowerową? Możliwości jest wiele. Trzeba jedynie ruszyć głową, no i oczywiście sercem.

Jeżeli wybierzemy drogę pokory i miłosierdzia, Jezus sam nas usprawiedliwi i obroni przed mocami zła. W końcu jest naszym Obrońcą. Musimy jedynie go zatrudnić jako naszego Adwokata w tym ziemskim procesie sądowym. Miłosierdzie często jest trudne do realizacji. Ludzie wokół nas niejednokrotnie nie zachęcają, żeby ciepło o nich pomyśleć, a co dopiero okazywać im miłość. Trzeba się przemóc. Trzeba się w tym ćwiczyć. Od razu nam się nie uda, lecz należy zastosować metodę małych kroczków. Nie będzie łatwo, ale jest to jedyna słuszna droga. Szatan będzie nas atakował. Nie poprzestanie. Ta wojna ciągle trwa. My natomiast zło mamy zwalczać dobrem i miłością. Naszą potężną zasługą będzie wydobycie miłości z czeluści serca kogoś, kto na pierwszy rzut oka jest zepsuty.

Dawno temu, będąc pod wrażeniem wiary mojej żony, poszedłem do spowiedzi po raz pierwszy od kilku lat. Jak ksiądz proboszcz wyszedł z konfesjonału, poklepał Kasię po ramieniu i powiedział: "Jesteś moim najlepszym wikarym. Przyprowadziłaś zagubioną owieczkę". Zostało jej to zapisane.
Gdy wreszcie staniemy przed obliczem Pana, On nas zapyta, kogo ze sobą przyprowadziliśmy, a nie ile grzechów wycięliśmy w pień.

Zatem obierzmy kurs pokory oraz miłosierdzia i nie zniechęcajmy się w momentach słabości, gdyż miłosierdzie to miłowanie kogoś, kto nie zasługuje na miłość, a nawet uniemożliwia miłowanie siebie.

Pozdrawiam gorąco!

czwartek, 24 lipca 2014

Jesteś oskarżony! cz.1

W tym wpisie również będziemy deptać Złemu po piętach, odsłaniając kolejne tajniki jego działalności. Poprzednio pisałem o lenistwie i bierności. Dzisiaj zajmiemy się koronną konkurencją demona, w której nie ma sobie równych - czyli oskarżaniem. Jest to temat na tyle szeroki, że postanowiłem podzielić go na dwa oddzielne artykuły.

Szatan jest bez wątpienia najlepszym i  najbardziej doświadczonym prokuratorem na świecie. Nieustannie wnosi kolejne akty oskarżenia wobec nas. Będzie to robił do skutku, aż zostanie ogłoszony wyrok - kara śmierci. Co powinniśmy zrobić w takich okolicznościach? A co robimy, gdy ktoś zakłada nam sprawę w sądzie? Szukamy dobrego adwokata. Tak samo powinniśmy postąpić i tym razem. Kto jednak obroni nas przed atakami Złego? Odpowiedź jest oczywista - Jezus Chrystus, nasz Obrońca.

Imię największego z demonów wzięło się od hebrajskiego słowa "satan", co oznacza przeciwnik, oskarżyciel. Szatan jest zarówno jednym, jak i drugim. Ten potężny anioł ciemności dzień, w dzień bombarduje nas zarzutami. Wytyka nam każdy błąd. Miażdży nasze poczucie własnej wartości. Niezmiernie zależy mu ażebyśmy myśleli o sobie jak najgorzej. Pragnie abyśmy czuli się winni, ponieważ wtedy stajemy się sterowalni. Właśnie tak działał system totalitarny. W czasach PRL-u stworzono całą masę absurdalnych przepisów, wymogów i zakazów,( niemożliwych do spełnienia, bądź wykonania), tylko po to, by później móc egzekwować ich nieprzestrzeganie wśród ludu.

To może wydawać się niedorzeczne, ale demon wytyka nam nasze grzechy. Wmawia nam, że jesteśmy beznadziejni, że nasze postanowienie poprawy jest bez sensu, bo i tak w nim nie wytrwamy. Wyczuwa nasze słabe punkty niczym rekin krople krwi w morzu i uderza w nie z całym impetem. Wyobraźmy sobie taką sytuację: Nieśmiały chłopak od miesięcy marzy o pewnej dziewczynie. W końcu przełamuje strach i z duszą na ramieniu podchodzi do niej aby się przedstawić, jednak język mu się plącze i robi z siebie błazna, na co niewiasta reaguje śmiechem i odwraca się na pięcie. Chłopak otrzymuje cios prosto w serce. Jak myślicie, jakie myśli przychodzą mu wtedy do głowy?

Idiota, skończony idiota! Debil! Pacan! Nieudacznik! Co ja sobie w ogóle myślałem?! Taka dziewczyna nigdy nie zwróci uwagi na takiego cieniasa jak ja. Co mi do łba strzeliło?! PO CO MI TO BYŁO? Już NIGDY nie zagadam do dziewczyny!

Czy dostrzegacie tu ingerencję demona? Po czym ją poznać? Otóż po słowach "PO CO MI TO BYŁO" oraz "NIGDY".

Jak już o tym pisałem - demonowi zależy aby nas utrzymać w bierności, natomiast aktywność jaką się wykazał zakochany chłopak była z pewnością aktem odwagi. Tym razem się nie udało, ale tego rodzaju próby wiążą się z ryzykiem. Szatanowi zależy aby chłopiec nie ponawiał tych prób, dlatego dźga biedaka kijem w jego ranę, żeby ból był większy i jednocześnie szepcze mu do ucha: Gdybyś został w domu i dalej grał na Playstation, nic by się nie stało. Skołowany chłopiec podświadomie przyznaje mu rację i czyni postanowienie, że już NIGDY nie zrobi z siebie błazna.

Zły swym oskarżycielskim tonem próbuje wymóc na nas ażebyśmy zawarli z nim pakt. Jako nagrodę oferuje nam spokój, komfort, brak stresu i problemów.

Zauważcie, że najczęściej następuje to w sytuacjach wzburzenia emocjonalnego. Szatan używa emocji do swoich celów. Oto przykład: Podekscytowana dziewczynka przybiega do taty, żeby pokazać mu swój najlepszy w życiu rysunek konia w galopie, lecz ojciec właśnie ogląda Ligę Mistrzów. Jego drużyna wyprowadza kontratak i zdenerwowany, ze córka mu przeszkadza, rzuca - Nie przeszkadzaj mi teraz! No szlag! Jak można nie strzelić czegoś takiego! Dziewczynka niezauważenie odchodzi ze spuszczona głową, powtarzając w myślach jedno zdanie: Już NIGDY nie pokażę tacie moich rysunków.

Młode małżeństwo. Żona w pracy. Mąż wpadł na pomysł, że zrobi jej niespodziankę. Znalazł jakiś przepis na internecie, kupił kwiaty i drogie wino. Liczy, że w nagrodę spędzą razem upojną noc. Żona jednak pokłóciła się w pracy z koleżankami, szef ją zmieszał z błotem, a tak w ogóle to dzisiaj się jej zaczął okres. Wraca do domu, marząc jedynie o prysznicu i wygodnym łóżku. Zastaje podekscytowanego męża z kolacją na stole. Boli ja brzuch i nie ma apetytu, a mąż jeszcze na dodatek zapomniał, że ona nie je wołowiny. On jest rozczarowany jej reakcją. Ona natomiast nie ma najmniejszej ochoty na romantyczny wieczór i ma z tego powodu wyrzuty sumienia. Zaczyna się kłótnia, trzaskanie drzwiami od którego gasną świeczki na stole, a mąż z zaciśniętymi zębami przyrzeka sobie, że już NIGDY nie zrobi jej niespodzianki.

Sam wielokrotnie tego doświadczałem. Uzbierała by się długa lista moich diabelskich postanowień. Niektóre z nich nawet dotyczą niniejszego bloga. Za każdym razem, gdy spotykałem się z negatywna opinią, brakiem zainteresowania, bądź przechodziłem osłabienie wiary pojawiało się pragnienie zaprzestania pisania. Raz nawet byłem bardzo bliski opublikowania oświadczenia o zamknięciu bloga. Nie stało się tak, gdyż dałem sobie czas. W międzyczasie wydarzyły się niesamowite rzeczy i powróciłem do pisania z jeszcze większym zaangażowaniem. 

Szatanowi zależy abyśmy zamknęli się w kokonie własnego bólu, porzuconych marzeń i niespełnionych pragnień. Wmawia nam, że tylko tam będziemy bezpieczni, że na zewnątrz spotka nas jedynie cierpienie i niezrozumienie. Grozi nam palcem, gdy chcemy rozłupać skorupę własnej duszy, a jeśli znajdziemy na tyle determinacji, ażeby to uczynić, używa naszej pierwszej porażki aby nas dobić i zdeptać, a potem wymusić na nas podpisanie paktu. Pamiętajcie, jeżeli zdecydujecie się na czynienie dobra, spotka Was zło, w tej czy innej postaci. Nie łamcie się jednak. Przetrwajcie to. Przecież z Wami jest Chrystus. Powołujcie się na Niego. Wzywajcie Jego imienia w trudnych chwilach. 

W przykładach, które użyłem w tym artykule, Zły - tez bezwzględny manipulator podkłada ładunki wybuchowe pod serca, chcąc wysadzić w powietrze poczucie własnej wartości i pozostawić zgliszcza poczucia winy. Ich wszystkich: zakompleksionego nastolatka, kochającą malować dziewczynkę, czy świeżo upieczonych małżonków łączy to samo poczucie, a mianowicie: Nie jestem dość dobry/dobra. Oskarżenia Szatana powodują zarówno u nich, jak i u nas potężne kompleksy, które ciążą naszemu sercu jak kotwica, niczym nieznośny balast, który uniemożliwia nam nabranie prędkości.

Na tym polega odwieczny konflikt Boga z Szatanem. Bóg poprzez Biblię mówi nam, że jesteśmy piękni i wspaniali, natomiast Zły temu zaprzecza i obwiniając o wszystko, przekonuje nas o swojej beznadziejności.

W kolejnym artykule ujawnię jak należy się bronić w walce z oskarżeniami Szatana.

cdn.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Pochwała pozytywnej aktywności

Chrześcijanie wyznając wiarę w Boga, automatycznie zakładają istnienie Szatana. Nikt nie zaprzeczy, że demon ma aktywny wpływ na nasze życie, lecz powszechnie albo się to ignoruje, albo stroni od tego tematu. To jest Złemu na rękę. Niezauważony, ma pełne pole do popisu. Może działać niemal niczym nie skrępowany. Panoszy się, odbierając nam życie.

Szatan to niezwykle przebiegły gracz. Załatwia nas w białych rękawiczkach na wiele sposobów, a wszystkie jego działania mają jeden główny cel - utrzymać nas w kręgu śmierci. O jego taktykach można by napisać wiele książek i nie jest moim zamiarem omawianie wszystkich diabelskich sztuczek (z całą pewnością wiele jeszcze nie znam), lecz przybliżenie jednej z nich, którą na własny użytek nazwę "nałogiem bierności". Słowo "nałóg" jakoś tak dobrze się łączy z diabłem. Chyba się zgodzicie?

Demon używa całego arsenału broni ażeby nas utrzymać w bierności. Jedną z najbardziej śmiercionośnych jest lenistwo. Ja wyobrażam je sobie jako galaretowatą, lepką i cuchnącą breje, w której zanurzone jest nasze ciało wbrew woli serca. Każda czynność i każdy ruch sprawia nam trudność. Jakby powietrze stało się dziesięć razy gęstsze. Serce pragnie wyrwać się z tego bezczynnego bagna, ale naszemu ciału się nie chce podjąć tego trudu. Ile to razy mieliśmy kaca moralniaka, gdy zamiast zrobić coś pożytecznego, roztrwoniliśmy czas przed telewizorem. To był głos naszego serca.

Jak powiedział Patryk Pietrek - jeden z bohaterów serialu "Ranczo": "Nic się nie zmienia od na dupie siedzenia". Wiem, że już przytaczałem te słowa, ale tak bardzo przypadły mi do gustu, że czynię to ponownie :)
Otóż Zły dokłada wszelkich starań, ażeby nas utrzymać w pozycji siedzącej, gdyż doskonale zna sens przypowieści o talentach. 

Chciałbym aby ten artykuł zatem przyjął formę pochwały pozytywnej aktywności, ponieważ jedynie ludzie aktywni osiągną pełnie życia w postaci Królestwa Niebieskiego oraz jego namiastkę jeszcze na ziemi. 
Nie chcę być opacznie zrozumiany. Nie twierdzę, że gdy posprzątamy mieszkanie, to zrobimy krok w stronę zbawienia, lecz z pewnością tak się stanie, gdy posprzątamy mieszkanie niepełnosprawnej sąsiadce (zwłaszcza w czasie emisji naszego ulubionego programu). Bliżej Raju jest bez wątpienia ojciec, który popołudniu, mimo całodziennego zmęczenia zamiast uwalić się na kanapie z piwem w ręku, zakłada dres i idzie pokopać piłkę z synem. Przykłady można mnożyć. Nie ważne są formy aktywności, lecz jej intencja i cel.

Dlaczego jednak nie udaje nam się żyć w ten sposób? Dlaczego pomimo nieskończonej liczby postanowień, z wyraźnym podkreśleniem tych noworocznych, nie prowadzimy życia takiego, jakie byśmy chcieli.

Powody są dwa: Szatan i nasze zdradzieckie ciało.

Zauważyliście może, że kiedy czynicie postanowienie w swoim sercu, ktoś nagle zaczyna Wam rzucać kłody pod nogi? Postanawiasz codziennie przez godzinę uczyć się obcego języka. Zmotywowany siadasz do książki i nagle wpada mama z niezapowiedzianą wizytą. Na drugi dzień masz awarię kanalizacji, a trzeciego dostajesz polecony ze skarbówki o zaległościach, który rozstraja Cię kompletnie i w efekcie rezygnujesz z nauki. Szatan właśnie z Tobą wygrał. Kilka prostych sztuczek i ma Cię w garści. Mój kolega strasznie napalił się na bieganie. Kupił sobie profesjonalny strój, wyczesane buty i po pierwszym treningu coś tam sobie ponaciągał i musiał się kurować przez miesiąc. Do bieganie już nie wrócił. Wszyscy znamy tego typu historie.

Zawsze w momentach rezygnacji, gdy odpuszczamy, Zły zaciera ręce, a co my wtedy czujemy? Wstyd. Tym bardziej jak ktoś wie o naszym postanowieniu i spyta nas się przy kolejnej okazji "jak nam idzie?" Wtedy do wstydu dochodzi jeszcze złość. W celach obrony fałszywego "Ja", automatycznie włącza nam się niezawodny System Okłamywania Siebie, który nas przekonuje, że wrócimy do biegania, modlitwy, nauki, pisania bądź jakiegokolwiek innego pozytywnego działania, gdy tylko będzie ku temu dobry czas. Gdy tylko w naszym życiu zapanuje bezproblemowy spokój. To jest wierutne kłamstwo! Nie dajcie się na nie nabrać! To iluzja, którą karmi Was Zły aby utrzymać Was w śmiertelnej pułapce bierności. Dobry czas nigdy nie nadejdzie. Problemy będą zawsze. Jeżeli czyniąc postanowienie, zakładam, że od poniedziałku rzucam palenie, ale dzisiaj jest piątek, więc przez trzy dni jeszcze będę karmił nałóg, przegram. Jestem z góry skazany na porażkę. Albo to robię teraz, albo nie robię wcale. Czemuż to poniedziałek ma być lepszym dniem na rzucenie palenia? Może układ planetarny będzie korzystniejszy, albo księżyc będzie wtedy w pełni?

Gdy Jezus przyszedł nad jezioro Genezaret by powołać Szymona i Andrzeja, oni "NATYCHMIAST zostawili sieci i poszli za Nim" (Mk1 14-20). Nie za piętnaście minut, nie po drzemce, nie jak się film skończy. Tu i teraz. 

My tkwiąc w błędnym przeświadczeniu, że na wszystko przyjdzie pora, nic nie robimy, a czas mija. Wreszcie obudzimy się nad grobem jako niedołężni starcy i ze zdumieniem stwierdzimy, że nie zrealizujemy swoich marzeń, bo nasz czas się już skończył.

Drugim powodem jest ciało, które w odróżnieniu od serca jest podatne na pokusy świata tego. Nasze ciało współpracuje z Szatanem i sabotuje nasze plany. Twoje serce podpowiada: Idź odwiedzić babcię. Ostatnio jakoś tak poszarzała i jakby schudła. Nie wiadomo ile jeszcze jej czasu zostało. Szatan natomiast ripostuje: Co tam będziesz po deszczu chodził. Jeszcze się zaziębisz i po co ci to. W domu, na kanapie jest tak miło i przytulnie. Obejrzysz sobie jakiś film, napijesz herbatki, a do babci pójdziesz jutro, jak będzie lepsza pogoda. Na drugi dzień babcia umiera. To jest dość skrajny przykład, ale Szatan właśnie tak kusi nasze ciało - aby było miło i przytulnie. Oferuje nam nagrodę komfortu oraz pozornego i złudnego bezpieczeństwa.

Ksiądz Piotr Pawlukiewicz powtarza: "Szatan namawia nas do dobrego". Nie wierzycie? Przecież tak samo kusił Jezusa na pustyni: "wziął go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: Dam Ci to wszystko jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon" (Mk 4, 8-9). Szatan chciał przez to powiedzieć: "Po co Ci to całe cierpienie Jezu, po co Ci ten krzyż, Golgota? Wystarczy, że oddasz mi cześć, a będziesz się pławił w dostatku" Co na to Jezus? "Idź precz, Szatanie" (Mk 4, 10) - Ucina kłamliwą retorykę Szatana w zarodku. Nie wchodzi z nim w dyskusję. My, tak jak zawsze, tak i tym razem powinniśmy brać przykład z Jezusa. Zły jest przebiegłym graczem i nie wolno wdawać się z nim w dyskusję. "Dobra, teraz nie pójdę do Babci, ale pójdę jak się film skończy", albo "miałem wstać o szóstej, ale pośpię jeszcze pół godzinki". Wiemy, że zawsze przegrywamy te negocjacje. Skoro czujemy, że powinniśmy pójść do babci, to podnieśmy swoje zdradliwe, rozmiłowane w miękkiej gąbce kanapy cztery litery i wbrew pokusom, wyjdźmy z ciepłego domu na wietrzny i deszczowy dwór, i odwiedźmy babcię. Gwarantuję Wam, że słodkie i budujące uczucie spełnienia dobrego uczynku wynagrodzi Wam wszystkie wcześniejsze trudy. Taka jest właśnie istota naszej wiary - musisz podjąć czasem nieludzka pracę, ale nagroda za to będzie wielka.

Zarówno ja, jak i podejrzewam Wy, pragniemy życia w całej jego pełni. Nie osiągniemy go przeżarci rdzą lenistwa. Niechaj zatem dzisiejszy dzień będzie pierwszym dniem reszty Twojego lepszego nowego życia. Podejmij trud wyzwania jakie stawia przed nami Jezus. Zostaw te sieci wygodnictwa, egoizmu, kanapy, telewizji, gier lub czego tam jeszcze. Odkurz swoje marzenia. Przypomnij sobie postanowienia i spróbuj jeszcze raz, bo czas nie będzie na Ciebie czekał. Nie będzie łatwo, będzie krew pot i łzy. Będziesz upadał, ale Chrystus także upadał. Czymże jednak jest upadek? To tylko utrata równowagi niedoskonałego ciała. Natomiast powstanie z upadku to akt wiary i odwagi.

Nie miejcie złudzeń. Gdy podejmiecie wyzwanie i staniecie do walki o to ażeby żyć mocniej, Szatan zwróci na Was uwagę, podwinie rękawy i jeszcze bardziej się będzie starał, żeby Wam dopiec. Nie łamcie się i zwracajcie się w modlitwie o pomoc do kogo się da. Macie do dyspozycji potężną armię z Jezusem na czele, Maryją, Józefem, Apostołami i Wszystkimi Świętymi. Oni wszyscy walczą po naszej stronie.

Jakże ważna jest świadomość, że w momentach słabości padamy ofiarą diabła. Co powinniśmy wtedy zrobić? Powtórzyć za naszym Wodzem - "Idź precz, szatanie!" Bo trwa wojna, a Jezus jest naszym Wodzem, a stawką nasze całe życie i zbawienie.

niedziela, 6 lipca 2014

Wybaczcie!

Witam po długiej przerwie. Winny jestem przeprosiny za moją bierność na tym blogu. Mój przyjaciel był uprzejmy zauważyć, że od ostatniego wpisu minęło półtora miesiąca. No cóż - niezła obsuwa - przyznaję. Na moje usprawiedliwienie mam jednak to, że to był czas wyczerpującego mocowania się ze złymi siłami. Jakkolwiek to brzmi. Nie będę ukrywał, że byłem gotów nawet ponownie zostać ateistą. Tyle mnie ta wojna duchowa kosztowała, że odczuwałem wielką pokusę odwrócenia się od Boga, a już w ogóle nie znajdywałem choć odrobiny motywacji, ażeby cokolwiek opublikować na blogu. Ten sam przyjaciel twierdzi, że powinienem pisać zwłaszcza podczas wojny duchowej, bo wtedy jest najciekawiej. Być może, ale ja chyba tak nie potrafię. W każdym bądź razie bardzo serdecznie przepraszam wszystkich odwiedzających moja stronę i żywiąc nadzieje, że najgorsze już jest za mną, biorę się do pracy! 


Aha, jeszcze jedno - dzięki Chester. Za wszystko :)

czwartek, 15 maja 2014

Hej bystra woda!

Każdy z nas był kiedyś pod namiotem, na obozie wędrownym lub innym biwaku harcerskim. Każdy też zna ten ból, kiedy jest zimno, brudno, a umyć się trzeba pod lodowatą wodą. Ilu z nas w takiej sytuacji zrobiło sobie "Święto brudasa", a kto zacisnął zęby i prychając, i trzęsąc się z zimna, spełnił ten obowiązek wobec higieny?

Zawsze z podziwem patrzyłem na panów, którzy bez "okresu przejściowego" wskakiwali do jezior, mórz, zalewów i innych akwenów wodnych, najczęściej po to, ażeby zaimponować płci pięknej. Ja, odkąd pamiętam, miałem z tym problem. Od dziecka zanurzam się etapami. Najpierw do kostek, potem do kolan, potem do pasa, no i dalej jest trudniej, bo nie wiem dlaczego, ale najgorzej jest zanurzyć plecy. Wreszcie, gdy jestem cały mokry, moja żona zazwyczaj ma już zaliczone kilka długości basenu.

Żenada! Co ze mnie za facet?! 

Bazując na własnych i cudzych doświadczeniach, z całą stanowczością stwierdzam, że nikt, kto w swoim życiu nigdy nie wskoczył do lodowatej wody, bądź świadomie nie zdecydował się na przeraźliwie zimny prysznic w polowych warunkach, nigdy nie osiągnie trwałego szczęścia. To nie jest wniosek żadnych badań, bądź refleksja jakiegoś uznanego człowieka. 
To jest moja teza - blogera amatora, któremu się wydaje, że ma jakikolwiek talent pisarski.

Nie chcę zgrywać żadnego guru, lub mentora, ponieważ przede wszystkim nim nie jestem, a po drugie uważam, że te słowa dotyczą niestety również mojej osoby.

Teraz do rzeczy. Ludzie, o których jest powyższy podkreślony fragment najprawdopodobniej zawsze, gdy staną przed wyborem pomiędzy komfortem, a jakimś szeroko pojętym i niekwestionowanym dobrem, świadomie bądź nie, wybiorą komfort. Taki statystyczny Jan Kowalski, jak będzie miał do wyboru wstać bladym świtem, wskoczyć w dres i pobiegać na rześkim powietrzu (co niezaprzeczalnie miałoby pozytywny wpływ na stan jego zdrowia), a kolejne kilka godzin snu, najpewniej wybierze chrapanie w cieplusim, milusim i wygodniusim wyrku, czyli komfort. Suma podejmowanych przez niego wyborów na przestrzeni lat zrobi z niego niedołężnego, zgorzkniałego, schorowanego i zrzędzącego piernika. Niestety będzie sobie sam winien.

Tak więc ludzie, dla których wartością nadrzędną jest wygoda i komfort działają na własną niekorzyść. Szczęście i zadowolenie z życia można wszak osiągnąć tylko poprzez ciężką pracę. To przecież takie proste i oczywiste. Ziernicki znów rzuca banałami, ale jednak wielu ludziom trzeba to stale przypominać.

Ktoś mądry (niestety nie pamiętam kto) kiedyś powiedział, że "Ludziom jest tak ciężko, bo ciągle starają się, żeby im było łatwo". Genialne w swojej prostocie i choć pozornie sprzeczne, to jednak bardzo prawdziwe! Gdyby się tak zastanowić, to nadrzędnym celem człowieka nie jest osiągnięcie szczęścia, lecz wygody i komfortu. Jakby się tu w życiu ustawić, żeby było bogato, łatwo i przyjemnie. Aż się ciśnie na klawiaturę słynne powiedzenie Ferdka Kiepskiego: "Co tu zrobić, by zarobić, ale się nie narobić". Ilu z nas moi drodzy, choć czasem nie chcemy się do tego przyznać przed sobą i innymi, tak właśnie podchodzi do życia?

Pragniemy komfortu, wygody i beztroski, których nie jesteśmy w stanie osiągnąć. Czasem się to udaje, ale tylko na chwilę, zaraz znowu coś się jak na złość musi wydarzyć i wszystko się wali po raz milion pięćset tysięczny czterysta siedemdziesiąty drugi. Niestety to czego pragniemy, albo wydaje nam się, że pragniemy, jest stanem ulotnym i krótkotrwałym na tym łez padole.

Co zatem należy zrobić?

Otóż znany już Wam pewnie Nick Vujicic mawia, że "Postawa to podstawa". Nawet tak nazwał swoją firmę - Attitude is Altitude. Może zamiast nieustannie sobie dogadzać, powinniśmy zaakceptować fakt, że życie jest ciężkie i podjąć trud pracy? Może właśnie powinniśmy zmienić postawę i podejście do życia?

Nie zrozumcie mnie źle, ja nie mówię, że mamy rezygnować z przyjemności, ale te przyjemności powinny być nagrodą za ciężką pracę, a nie formą pocieszenia w rodzaju "żona zrobiła mi awanturę, to się zaleję", bądź "miałem dziś podły dzień, to kupię sobie nową grę na play station".

Jak oglądam filmy o dawnych czasach, bądź czytam książki historyczne, to nie mogę się nadziwić jak bardzo różnimy się od naszych przodków. Oni byli mężni, odważni, zdecydowani, szlachetni, szarmanccy. Oczywiście to może być skrzywiony obraz, niemniej jednak ziarno prawdy w tym musi być, jeżeli nie cały wór ziarna. Dlaczego my - mężczyźni dwudziestego pierwszego wieku tak bardzo różnimy się od naszych pradziadów? Dlaczego dla nich najważniejszy był honor, a dla nas najważniejszy jest hedonizm? Dlaczego oni żyli wartościami, a my żyjemy przyjemnościami? Dlaczego oni byli dżentelmenami, a my jesteśmy szowinistami? Dlaczego oni byli prawdziwymi mężczyznami, a my przez całe leniwe życie pozostajemy chłopcami?

Gdzie się podziały nasze jaja? Może zanikły w procesie ewolucji? A może dobrowolnie się ich zrzekliśmy, bo bez jaj łatwiej się żyje?

Otóż ażeby stanąć pod prysznicem i świadomie odkręcić kurek z nieludzko zimną wodą, trzeba mieć jaja i nieważne, że się skurczą od niskiej temperatury, ale będą świadczyć o niezłomnym charakterze ich właściciela.

Drodzy Panowie, życzę Wam abyście obudzili w sobie pokłady męskości, bowiem zarówno Wam, jak i Waszym kobietom nic nie jest tak bardzo potrzebne do szczęścia.

sobota, 3 maja 2014

Kanapa - Twój wróg.



Jak wyglądają Twoje relacje z Twoją kanapą? Dobrze się znacie? Jesteście świetnymi przyjaciółmi czy może ledwo ją kojarzysz? Warto się zastanowić, co Cię łączy z tym podstępnym meblem, gdyż ma to kolosalny wpływ na Twoje życie.

Gwoli jasności - podczas pisania tego artykułu na wszelki wypadek usiadłem na krześle przy stole, lecz muszę przyznać, że rzucam ukradkowe spojrzenia na swoją kanapę, żeby sprawdzić jak znosi prawdę.

Przejdźmy zatem do rzeczy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że istnieje ścisła zależność pomiędzy długością czasu spędzanego na wylegiwaniu się na kanapie, a poziomem zadowolenia z życia. To zupełnie tak, jakby ten niepozorny mebel był czymś w rodzaju wampira energetycznego i wysysał z nas siły witalne. Gdy mój kolega z pracy wrócił z urlopu, zapytany przeze mnie jak go spędził, powiedział, że cały czas przeleżał na kanapie, oglądając filmy. Odparłem na to, że musi zatem być wypoczęty, a on odpowiedział, że wręcz przeciwnie. Czuje się totalnie wyczerpany. Dało mi to do myślenia.

Ksiądz Piotr Pawlukiewicz zachęca, ażeby niedziele spędzać aktywnie. Nie chodzi jedynie o obecność na mszy świętej, ale o wszelkie formy aktywnego wypoczynku, na który nie możemy sobie pozwolić w środku tygodnia. Wielu ludzi wybiera jednak wariant "piżamka - pilocik - kanapa". Czyż to nie jest przyjemne? Totalny relaksik. Zero stresu.
Ksiądz Pawlukiewicz przyznaje, że "luzik owszem, jest ", ale zauważa również, że "w ten sposób można się bardzo łatwo zakisić i zamarynować w tej piżamce". Całkowita stagnacja.

Szatan próbuje nas zniszczyć na różne sposoby, mniej lub bardziej wyrafinowane. Jednym z nich jest nakłonienie nas do bierności, a nasze drogie i wygodne kanapy tylko mu w tym pomagają.

Nie sugeruje jednak, że jest to mebel z piekła rodem, lecz chciałbym podnieść poziom świadomości w narodzie. Ja raczej postrzegam tenże atrybut lenistwa, podobnie jak alkohol. Wszystko jest dla ludzi, ale trzeba przecież znać umiar. A najważniejsze jest aby konsumowanie kanapowego "nicnierobienia" nie przerodziło się w nałóg. Krótko mówiąc, nie nawołuje do prohibicji kanapowej, lecz do przestrzegania prostej zasady - panem kanapy jest człowiek, a nie odwrotnie.

W końcu miło jest czasem się wyciągnąć po ciężkim dniu i odpalić te setki trójwymiarowych cali ;)
Wszystko jest fajnie, jeśli ów niezwykle istotny przysłówek "czasem" nie jest wypierany przez "coraz częściej", aż w końcu kapituluje przed mocarnym "ZAWSZE".

Tak nawiasem mówiąc, ksiądz Pawlukiewicz twierdzi, że gdy we wzburzeniu wykrzykujemy słowa typu "zawsze" lub "nigdy", z naszych ust wychodzą myśli podsuwane nam przez Szatana.

Nie wiem, jak wy, ale ja zauważyłem, że im jestem bardziej aktywny, tym mam więcej energii i chęci do życia. Gdy się ruszam, świat nabiera kolorów, a gdy oddaje się lenistwu, nieznośnie szarzeje.

Z rozwojem osobistym jest tak, jak z mądrością ludową - lubuje się w przysłowiach i mądrych sentencjach. Jedno z nich brzmi: "Wszystko, czego pragniesz znajduje się poza Twoją strefą komfortu". A przecież centrum tej strefy, można by wręcz rzec - stolicą, jest właśnie owa kanapa.

Pisząc o aktywności, nie mam na myśli jedynie ćwiczeń fizycznych, lecz również tego całego mnóstwa spraw, które leżą odłogiem gdzieś z tyłu Twojej głowy i powoli zarastają chwastem. Mam na myśli zaniedbane relacje, które są jak wbite w nasze serce kolce. Próbujemy je ignorować, udajemy, że ich nie zauważamy, ale one wciąż sprawiają nam ból i powodują opuchliznę wyrzutów sumienia. A przecież wystarczyłoby pokonać strach, przełamać niemoc, zwalczyć wstyd, bądź nieśmiałość i może powiedzieć "przepraszam", zadzwonić, napisać list lub zwyczajnie pójść i zapukać do drzwi. Pomyślcie ilu jest ludzi, którzy czekają na gest z naszej strony, na kilka słów, na chwilę uwagi, na dowód miłości lub sympatii.

Popatrzcie na Jezusa. On z punktu widzenia rozwoju osobistego był Ideałem świetnie zarządzającym sobą w czasie. Chrystus nigdy nie marnował czasu. Trzy lata Jego nauczania to była jedna wielka aktywność i działanie. Nawet w tym możemy i powinniśmy Go naśladować. Może powodem jest to, że dwa tysiące lat temu nie było jeszcze kanap? 
"Taki żarcik" - jak mawia pan Piernacki z serialowego "Rozlewiska".

Podsumowując, zachęcam Was do tego, abyście przeanalizowali swoje życie i zastanowili się czy nie można by z niego wydusić więcej działania, wycisnąć więcej dobra. Zróbcie sobie założenie, że każdego dnia, zamiast odciskać swój zadek na kanapie, zrobicie coś pozytywnego i pożytecznego. Może to być coś małego, bądź pozornie nieistotnego, jak wyniesienie śmieci do kontenera starej i schorowanej sąsiadce, bądź zmycie naczyń, gdy nasza Druga Połowa, ma gorszy dzień. Każdy taki dobry uczynek niesie z sobą potężny ładunek miłości, która leczy nas z egoizmu, niskiej samooceny oraz poczucia beznadziei i marazmu. Co wieczór róbcie sobie podsumowanie Waszych dzisiejszych zasług, a gwarantuje, że będzie to jak kojący okład na Wasze poranione dusze.

Nasz świeżo kanonizowany papież Św. Jan Paweł II mawiał, że osoba dająca dobro jest obdarowywana przez osobę je przyjmującą.

Mam nadzieje, że teraz Wasze kanapy pieką Was w pupy, a Wy zrywacie się z nich zmotywowani do działania. Bo kanapa to niezwykle groźna cywilizacyjna choroba, która objawia się lenistwem, odwlekaniem, zaniedbywaniem, hedonizmem, umiłowaniem bezruchu. Prowadzić ona może do bardzo poważnych powikłań, m. in. obumierania relacji, rozpadu rodzin i przyjaźni, wyniszczenia fizycznego, psychicznego i duchowego oraz rezygnacji z marzeń.

I tak, już na koniec - człowiek, pragnący schudnąć, musi ograniczyć słodycze, natomiast człowiek pragnący żyć mocniej, niestety musi ograniczyć kanapę.

Pozdrawiam aktywnie!

czwartek, 24 kwietnia 2014

To naprawdę działa!

Długo wahałem się czy napisać o tym czy też nie. Trochę się obawiam tego, co możecie sobie o mnie pomyśleć. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że to, co mam do przekazania, jest dużo ważniejsze od czyjejkolwiek opinii o mnie. Zdaję sobie sprawę, że poruszając takie tematy niebezpiecznie zbliżam się do nieprzychylnej reputacji wariata.

Na początku powtórzę kilka oczywistych oczywistości.

Pewnie zdajecie sobie sprawę, dlaczego ciągle nam tak wiele rzeczy nie wychodzi. Przecież mamy dobre intencje. Jesteśmy grzeszni i słabi, ale w głębi serca przecież dobrzy z nas ludzie, a ciągle nam się nie udaje. Chcemy być tacy poprawni, porządni i dobrzy, ale raz za razem zaliczmy wpadki, które rujnują nasze z mozołem konstruowane poczucie własnej wartości. Ile to już razy czyniliśmy postanowienia, że teraz to już będzie inaczej, że tym razem nam się uda, by po pewnym czasie i kolejnej klęsce musieć znów odgruzować się z rumowiska własnej pychy i wrócić ze spuszczoną głową do punktu wyjścia.

Dlaczego tak się dzieje? Zakładam, że doskonale znacie odpowiedź, ale przypomnieć nie zawadzi. Przegrywamy, bo walczymy w pojedynkę. Wydaje nam się, że sami pokonamy lenistwo, nasze słabości, grzech i wszystkie demony zewsząd nas otaczające.

Niestety bez Jezusa nic nam nie wyjdzie. Będziemy zaliczać kolejne wtopy, a nasza frustracja w końcu rozerwie nas od środka jak napompowany balon. Po trzydziestu latach klęsk, porażek, potknięć i upadków wreszcie to do mnie dotarło.

Co w takim razie powinienem zrobić? - zadałem sobie to jakże częste pytanie. Odpowiedź nie była trudna - Wpuścić Jezusa do swego serca. On przecież od lat kołacze do mych drzwi. Nie potrzebuje specjalnego zaproszenia. Potężny Król jakim jest Chrystus stoi obok nas i czeka tylko na jeden znak aby móc nam pomóc.

Zrobiłem to.

Uchyliłem skrzypiące drzwi mojej duszy i zawstydzony wyszeptałem: Jezu, jeżeli naprawdę chcesz, to wejdź proszę, ale z góry przepraszam za bałagan. Nie sprzątałem tu od lat. Wszędzie walają się kompromitujące grzechy. Wszystko przykryła gruba warstwa poczucia winy, a w powietrzu unosi się kwaśny odór niskiego poczucia wartości. Stajnia Augiasza przy tym, to pestka.

Jezusa to nie zraziło. Wszedł z mocą (bo Jezus wszystko i zawsze robi z mocą), zakasał rękawy i wziął się do roboty. Bo nasz Pan to taka trochę firma sprzątająca - porządkuje nasze serca.

Po czym poznałem, że Jezus rozgościł się we mnie? Odpowiem tak - gdy dwa tygodnie temu (dzień po tym, jak w modlitwie powierzyłem moje życie Chrystusowi) siedziałem na niedzielnej mszy, świętej, zalała mnie fala miłości tak wielkiej i cudownej, że omal nie zrzuciło mnie z ławki. Dobrze, że siedziałem z boku, bo jakoś udało mi się ukryć łzy spływające po policzkach. Wiem, co sobie teraz o mnie myślicie, ale mówię Wam - doświadczyć Bożej Miłości, to rzecz bezcenna, a za resztę zapłacicie... modlitwą :)

Od tamtego czasu zacząłem budować swoją relację z moim Największym Idolem. Nie oznacza to jednak, że teraz moje życie będzie niekończącym się pasmem zwycięstw. Dalej będę się przewracał, lecz różnica będzie polegać na tym, że teraz przy podnoszeniu się z upadku moim punktem oparcia będzie Ukrzyżowane Ciało Pana.

Jestem grzesznikiem, słabeuszem, frajerem, kłamcą, ignorantem, nieczułym draniem i czym tam jeszcze. Moje serce jest przeżarte grzechem jak metal rdzą, ale pomimo wszystko stanąłem przed Jezusem i zaproponowałem mu przyjaźń. On znając mnie lepiej niż ja sam siebie znam, przyjął tą ofertę z największą radością.

Stało się tak, ponieważ Jego miłość do mnie jest bezwarunkowa. Nie stanął nade mną. Nie pokręcił z politowaniem głową i nie powiedział: "No, Ziernicki... pokochać to ja ciebie może i mógłbym, ale na początku to ty musisz się zmienić, bo inaczej to nie ma szans. Jak się nie weźmiesz za porządki, to moja noga u ciebie nie postanie!"

Jezus wie, że nie od razu Kraków zbudowano. Rozwój duchowy jest długi i żmudny. Apostołowie trzy lata chodzili z Jezusem. Byli naocznymi świadkami wielu cudów, a jak przyszło co do czego, to uciekli z podkulonym ogonem.

Czy zatem moi Drodzy, tylko ze względu na nasze grzechy mamy się odwracać od Jezusa? Czy uważacie, że nie jesteśmy warci Jego uwagi? To wierutne kłamstwo, które nieustannie wmawia nam Zły.

Bardziej od wszystkich naszych grzechów razem wziętych boli Jezusa nasz brak wiary w Jego miłosierdzie.

Gorąco Was zatem namawiam - powierzcie swe życie Chrystusowi. Gdy coś nam w organizmie szwankuje, idziemy do lekarza i oddajemy się w jego ręce, ufając jego wiedzy, doświadczeniu i kompetencji. Wierzymy, że nas wyleczy. Dlaczego zatem nie dajemy wiary w to, że Jezus uzdrowi nasze serce, że posprząta po nas ten bałagan? No przecież wierzymy! - ktoś powie. To jest wersja oficjalna, ale czy my tak naprawdę traktujemy Jezusa serio? Jaka jest ta nasza wiara? Czy nie słuchamy tych opowieści o Synu Bożym jak o legendzie o smoku wawelskim? Zwiedzając Kraków, robimy sobie zdjęcia z ziejącym ogniem posągiem smoka, ale przecież nikt tak naprawdę nie wierzy, że on kiedyś istniał. Po co więc marnujemy pamięć w aparacie? Jeżeli tam gdzieś w głębi serca nie nazywamy Pana naszym Królem i Zbawcą, po co w ogóle chodzimy do kościoła? Bo tradycja, bo tak wypada, bo co ludzie powiedzą, bo przyzwyczajenie, bo wynieśliśmy ten zwyczaj z domu? To wszystko bzdura!

Zachęcam Was, nawiążcie osobisty kontakt z Chrystusem przez modlitwę. Powierzajcie mu wszystkie swoje problemy i troski. Zaufajcie Mu, bo jak nie Jemu, to komu... smoku wawelskiemu?

piątek, 4 kwietnia 2014

Refleksje Parkingowe


Gdy siedziałem w zaparkowanym aucie pod szpitalem, czekając aż moja żona skończy pracę, uświadomiłem sobie, że za tymi murami istnieje zupełnie inny świat, a drzwi, które rozsuwają się na fotokomórkę, są wrotami do równolegle funkcjonującego wymiaru.

Podczas, gdy ja znudzony stukałem palcami w kierownicę, ludzie po drugiej stronie marzyli by znaleźć się na moim miejscu. Kilku z nich widziałem. Dostali przepustkę na papieroska do świata zdrowych (określenie niezdiagnozowanych, bądź nie kwalifikujących się do hospitalizacji byłoby trafniejsze). Wychodzili w kapciach i szlafrokach, ciągnąc za sobą wieszaki z kroplówkami. Przysiadali ciężko na obdrapanych ławkach i oddawali się nałogowi, którego nie chciano wraz z nimi przyjąć na oddział. Musieli niestety zostawić go za tymi rozsuwanymi drzwiami i raz na jakiś czas przydreptywali tutaj, by sprawdzić, jak się ma.


Zrobiło mi się głupio i wstyd, że ciągle na coś narzekam, że ogarnia mnie taki marazm, podczas gdy pasażerowie tego wielkiego statku fizycznych ułomności marzą o zawinięciu do portu o nazwie "normalność", w którym ja się właśnie duszę. Załóżmy taki człowiek, któremu może na jednej z sal właśnie amputowali nogę, pewnie oddałby całe królestwo za możliwość poprowadzenia auta, w którym ja teraz umieram z nudów. Albo dziesiątki sparaliżowanych po wylewach i udarach pragną posiąść niewyobrażalną moc postukania sobie palcami w kierownicę. Pewnie napawaliby się ruchem całej dłoni i każdego z palców z osobna.


Kto ma więcej szczęścia? Kogo Bóg obdarowuje łaskami? Mnie, czy ich? Oni pragną, a ja wegetuje w aucie zapuszczając korzenie w fotel. Oni marzą o wolności, którą ja mam, ale ją trwonię i marnotrawię.


Ile to razy zadajemy sobie pytanie: Dlaczego są choroby? Dlaczego rodzą się dzieci niepełnosprawne? Czemuż na świecie jest tyle cierpienia? Gdy dopadnie nas choróbsko, często tłumaczymy to sobie tak: "No tak, jestem grzesznikiem, złym człowiekiem, to mnie Bóg ukarał". Czy na pewno? Gdy apostołowie widząc niewidomego od urodzenia żebraka, zapytali się Jezusa, dlaczego spotkał go taki los, On im odpowiedział: "...stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże."


23 stycznia opublikowałem post pt. "Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń!" o niezwykłym człowieku - Nicku Vujicicu, który urodził się bez kończyn. Nie będę wdawał się w szczegóły jego historii (zainteresowanych odsyłam do posta), ale czytając jego książkę, rodziła się we mnie zazdrość. Nie zazdrościłem mu tego, że porywa tłumy, lecz tego, że jest w lepszym położeniu ode mnie. Myślałem - ma przewagę, bo nie ma nóg i rąk. Wyróżnia się z tłumu, a ja jestem przeciętny. To brzmi jak jakaś kompletna niedorzeczność, ale to prawda! Pomyślcie tylko ile jego niepełnosprawność generuje miłości i współczucia w ludzkich sercach! Jak wiele dobra rodzi się z jego ułomności! Czyż nie tak samo jest z chorymi dziećmi? Przez wiele lat miliony Polaków wrzucili fortunę do puszek Owsiaka, pragnąc uczestniczyć w wielkiej akcji pomocy małym dzieciom. Pomyślcie ile w nas by zostało miłości, gdyby zniknęły wszystkie choroby i cierpienie?


Kto wobec tego ma lepiej? Ja czy oni uwięzieni tam za murem? Albo inaczej - w kim jest więcej życia - we mnie, czy w nich cierpiących, a czasem już konających? Odpowiedź wbrew pozorom nie jest taka oczywista.


Jest jeszcze inna sprawa. My tak sobie żyjemy z dnia na dzień, mniej lub bardziej szczęśliwi. Tworzymy swoje małe światy, wkomponowani w codzienną rutynę jak sztuczne kwiaty w bukiet. Specjalizujemy się w okłamywaniu siebie co do władzy nad własną egzystencją i Bóg na to wszystko patrzy. Obserwuje nas maluczkich, śmiesznych, zabieganych. Pochyla się nad tym formikarium naszego ziemskiego mrowiska i nie wiadomo, co mu się w głowie roi ;)


To ogromna lekcja pokory, gdy nagle jesteśmy zmuszeni zostawić całe nasze dotychczasowe życie i ubrać szpitalną piżamę, bo coś w naszym organizmie zaczęło szwankować, albo mieliśmy jakiś wypadek. Różnie na to reagujemy i nawet nie zdajemy sobie sprawy, że w takich sytuacjach cała frustracja i złość bierze się z faktu, że ktoś się odważył pokrzyżować nam plany. Jesteśmy obrażeni na życie, bo przecież nasza wizja przyszłości nie uwzględniała choroby ani cierpienia. Czujemy się tacy upokorzeni, że teraz leżymy na szpitalnym łóżku, podłączają nas do rurki, a pielęgniarki ciągle coś przynoszą do połknięcia, a my na nic nie mamy wpływu.


Mówi się, że nieświadomość jest błogosławieństwem, ale nie w tym przypadku. Myślę, że ważne jest aby nie dać się ograbić ze zrozumienia okoliczności w jakich się znajdujemy. Czas jest jak rzeka i wypłukuje materiał nośny naszych myśli. Postarajmy się aby ta refleksja zakotwiczyła w korycie naszego umysłu. Abyśmy zawsze mieli pokorę do życia i codziennie cieszyli się z wszystkiego co nas spotyka, bo szczęście jest pojęciem względnym. Mamy tendencję do ciągłego porównywania się do innych, zamiast skupić się na sobie i swoim życiu. Każdy ma inną drogę, ale ważne jest aby jej przemierzanie nas radowało i motywowało do stawiania kolejnych kroków.


Pozdrawiam gorąco i życzę Wam i sobie pokory :)

czwartek, 27 marca 2014

Czas goni nas cały czas.



Czas goni nas cały czas.



Chciałbym na tym blogu pisać jedynie o zwycięstwach i sukcesach, ale niestety każdy medal ma dwie strony, a kij dwa końce. Ostatnio przeżywałem swojego rodzaju paraliż twórczy, za co wszystkich chciałem bardzo przeprosić. Znów pojawiły się myśli, żeby to wszystko rzucić i przestać bawić się w blogowanie. Całe szczęście mój stary przyjaciel troszkę przemówił mi do rozumu. Powiedział mniej więcej tak: "Zaprosiłeś ludzi, to pisz dalej!" Dzięki stary za kopa!

Powodem mojego milczenia była gonitwa za spełnieniem i szczęściem, a konkretniej opłakane jej rezultaty. Zrozumiałem na własnej skórze, że szczęście jest jak piękny motyl. Gdy będziesz próbował go złapać, to Ci ucieknie, ale jak przystaniesz i wrzucisz na luz, to możliwe, że przyfrunie i usiądzie Ci na ramieniu.

Tak łatwo wytykać innym błędy, a tak trudno uderzyć się w swoją własną napompowaną i napuszoną pierś. Dzisiaj moja żona uświadomiła mi jakim bardzo nieodpowiedzialnym i niepoważnym jestem człowiekiem. Wzięła igłę i przebiła ten nadęty balon mojej pychy. Powietrze uszło ze świstem a ja zrobiłem się malutki i zawstydzony.

Wiecie co? Jestem jej za to wdzięczny. To był kubeł zimnej wody (nie pierwszy i niestety na pewno nie ostatni). To było otrzeźwienie. Zrozumiałem, że ciągle gadam o wielkich rzeczach, a kompletnie sobie nie radzę z najmniejszymi i najprostszymi. Pieprzony ze mnie teoretyk.

Właśnie dlatego postanowiłem zacząć od absolutnych podstaw. Oczywiste dla mnie jest (tym bardziej teraz), że mam wielki problem z organizacją czasu. Wiem również, że nie jestem jedyny. To powszechna bolączka, dlatego poświęcę temu tematowi trochę miejsca na niniejszym blogu.

Jedni nazywają to zagadnienie zarządzaniem czasu, inni zarządzaniem sobą w czasie. Ja wolę to drugie, gdyż zgadzam się z przekonaniem, że każdy z nas ma czasu tyle samo - dokładnie 24 godziny na dobę.
Damian Redmer, prowadzący blog Rozwojowiec.pl zauważył, że większość ludzi błędnie szacuje zasoby posiadanego czasu. Gdy z perspektywy 24 godzin, musimy na coś przeznaczyć 60 minut, nie wydaję się to nam wielką stratą. Przecież wciąż mamy jeszcze całe 23 godziny, ale czy na pewno? Według prostego rachunku (odejmując czas na sen, pracę, posiłki i dojazd do i z pracy) do własnej dyspozycji zostaje nam ok 5-6 godzin w ciągu dnia. Należy pamiętać, że te obliczenia nie uwzględniają żadnych nie przewidzianych, losowych wydarzeń, tak więc realnie czasu możemy mieć jeszcze mniej i zazwyczaj tak się dzieje, bo zawsze coś tam wypadnie. Jak teraz podejdziecie do straty całej okrąglutkiej godziny dziennie?

Ja wiem, że to jest proste i oczywiste. Nic odkrywczego, ale pomimo wszystko uświadomienie sobie banalnego faktu, że moja "praktyczna doba" jest mniej więcej cztery razy krótsza, było szokiem. Nagle cena rynkowa każdej minuty wzrosła przynajmniej ze cztery razy. Czułem się jakby ktoś czterokrotnie zredukował moją wypłatę. A co człowiek robi, gdy ma tyciutki budżet? Dwa razy ogląda każdą złotówkę - innymi słowy - szanuje swoje pieniądze. My właśnie to samo powinniśmy robić z czasem.

Dawno temu postanowiłem sobie, że będę się uczył angielskiego przez godzinę dziennie. Wydawało mi się to proste do zrealizowania. Co to jest jedna godzina? - myślałem. Wytrwałem może dwa dni. Zawsze było coś innego do zrobienia, a raczej zawsze sobie coś innego wynalazłem, ażeby mieć wymówkę braku czasu na naukę. Później zmniejszyłem godzinę na trzydzieści minut, ale i tak nic z tego nie wyszło.

Co zatem należy zrobić, aby wydusić z każdego dnia jak najwięcej?
Wielu znawców tematu radzi mniej więcej to samo. Należy wziąć długopis i kartkę papieru i rozpisać swój zwykły dzień godzina, po godzinie. Jak on przebiega? Co robimy? Jak wygląda nasza rutyna? Na co przeznaczamy czas? Musimy być szczegółowi. Nie może być żadnych luk i przerw. Trzeba zaraportować każdą chwilę ;)

Musimy być wobec siebie szczerzy. Koniec okłamywania samego siebie. Podrapcie się po głowie i zastanówcie, na co tak naprawdę poświęcacie czas. Podejrzewam, że będziecie zaskoczeni swoim odkryciem, chyba, że jesteście super hiper zorganizowani i precyzyjnie wykonujecie każde zaplanowane zadanie."Przecież ja tylko sprawdzam pocztę i fejsa, nic wielkiego" - myślałem, a okazało się, że na te czynności marnuje średnio około trzydziestu minut, zanim zacznę robić to, po co na prawdę włączyłem komputer.

Po przeprowadzeniu naszego małego katharsis zdemaskujecie złodziei czasu. Następnym krokiem będzie oczyszczenie naszej doby z tych szemranych typów. Niech znajdą się tam gdzie ich miejsce - w więzieniu czasoprzestrzeni, lub innej czarnej dziurze :)

To są oczywiście żarty, ale szczegółowa analiza naszego planu dnia jest wstępem do lepszej organizacji. To postawienie diagnozy, po której zaczyna się leczenie. Może ono być skomplikowane, bolesne i długotrwałe, ale jest jedna dobra wiadomość - rozlazłość nie jest chorobą nieuleczalną i przy odpowiedniej dozie konsekwencji i pracy można się z nią rozprawić, a na prawdę warto.

Pewnie każdy z Was doświadczył tego wspaniałego uczucia dobrze wykorzystanego czasu. Lepsza organizacja i zarządzanie sobą w czasie poprawi nasze poczucie własnej wartości, doda nam pewności siebie, a przede wszystkim podniesie poziom odczuwanej satysfakcji z życia.

Nie wiem, czy się powtarzam, ale Edward Stachura napisał kiedyś, że ma wrażenie, że marnowany czas buczy. Można temu zaradzić na dwa sposoby - albo kupić sobie stopery do uszu, albo... no właśnie - odpowiedzcie sobie sami ;)

Pozdrawiam!